Jak już wreszcie skończy się ten remont… tak, jak się skończy… „Mama idź do wydziału budownictwa i złóż ten wniosek”. Dobra, idę. Misternie ułożony plan na dzień, żeby wszystko załatwić po trasie, bez chaotycznego krążenia po mieście i straty cennego czasu.
Wychodzę zadowolona z domu, w głowie kolejne punkty na mapie, do odwiedzenia w określonej kolejności, szybkie obliczenia – wystarczy jeszcze czasu na kawę ze znajomymi.. Poczta – przyszła faktura za wrześniową konferencję naukową o pracy z pacjentami neurotycznymi, zaproszone same sławy, patrzę dumna z siebie, że nie zaniedbałam, faktura jest dowodem, na to, że ja też tam będę, fajnie. Teraz sklep i wydział budownictwa. Parking, schody, winda… „Oj proszę pani! Ale to nie tak, to nie wystarczy pismo i w ogóle to nie u nas. Musi pani złożyć wniosek, ale to nie tutaj i pobrać mapki, no a potem trzeba czekać jakieś trzy miesiące, proszę jechać do UM, siódme piętro…” Bang, bang, bang… czy ja się przed chwilą z czegoś cieszyłam?
Winda, schody, parking… telefon do kolegi Czecha, muszę wylać frustrację : ” E ti ne znaš Čechy, to królestwo biurokracje” – hehe, pomyślałam o Kafce, dzięki Honzo. Dobra, nie będę malkontencić i narzekać, trzeba to trzeba… I tak cały plan wziął w łeb, kawy ze znajomymi zapomniałam nawet odwołać.
Może jak to lato się przewali i ten remont się wreszcie skończy, tak,na pewno wtedy się spotkamy ,zjemy tajską zupę i pójdziemy nad rzekę…póki co, ktoś musi zrobić te przyłącza wodno-kanalizacyjne.
Robić remont w środku sezonu budowlanego – kiepski pomysł, odradzam, chyba, że macie już umówioną od stycznia ekipę wszelkich specjalistów od wszystkiego, którzy zwarci i gotowi czekają na wasz sygnał… Ja nie miałam, ale znalazł się Pan Roman ,energiczny, zna się na swojej robocie, taki o jakiego biliby się w Londynie. Cóż przyszedł, poogladał, obrzucił wzrokiem to nasze gruzowisko „A panie to chcecie skończyć kiedy?” „We wrześniu musimy zacząć panie Romku „. Gromki śmiech odbijał się od malowniczo obwieszonych kablami ścian.
Kolejna osoba wyraziła przekonanie że jestem optymistką, a w oczach widzę „wariatką „. Za to kolejna fajna osoba na naszej drodze , chodzę po tej piwnicy za panem specjalistą i już wiem, gdzie są piony, jakie gdzie rury i jakie otwory trzeba wykuć wiertnicą (matko!!!sąsiedzi!!!), jakie zezwolenia załatwić w spółdzielni itd .Tylko problem z terminem, ale już mi wszystko jedno. Zgadzam się na roboty po południu, na kolejny tydzień, chociaż plan był inny, znam ryzyko pęknięcia starych kamionkowych rur gdyby co…
Wieczorem kołacze mi natrętna myśl – a jak nie będzie tego, tamtego, a jak się nie uda, a jak, a jak…
A jak już wreszcie skończy się ten remont…
Gabinet gotowy, socjal już prawie, drzwi osadzone, futryny pomalowane, ścianki są, gruz wywieziony, banery reklamowe wiszą, płytki wybrane, kupione, worki z atlasem, jeszcze tylko te rury, sufit, ściany ,okna okna…
A jak już skończy się ten remont, przyjadą z fabryki piękne mebelki i pomoce, będą przychodzili zaciekawieni rodzice, tak, całe tłumy rodziców z dzieciakami.
Będziemy mogły pokazać tę piękną salę w stonowanych kolorach beżu, łagodnej szarości i kremu. Pochwalę się piękną dekoracyjną ścianą, sama ją pomaluję. Pokażemy niewielką łazienkę, gdzie po ścianach będą wędrować szafirowe kocie cienie, a może sowy? Jeszcze nie rozstrzygnęłam.
Pokażemy pufy przytulacze i miejsce do słuchania bajek czytanych przez naszą panią. I dywanik na zajęcia w kole z uroczą Panią logopedką i jeszcze mapę nieba, którą Karolina kupiła dzisiaj i to, i tamto…
I opowiemy o tym, dlaczego Maria Montessori.