„Nie wystarczy, że nauczyciel ogranicza się do kochania i rozumienia dziecka, musi on najpierw pokochać i zrozumieć wszechświat…”/ M. Montessori

Na techniczne wpisy wciąż brakuje mi czasu (albo raczej jeszcze nie nadeszła dla nich odpowiednia chwila), chociaż zrobiłam już zdjęcia wszystkich pomocy, z którymi zaczynałyśmy i mam szerokie notatki dotyczące książek w podejściu Montessori, a teraz doczytuję o formowaniu się grupy i mam kilka nowych zainteresowań dziecięco-zawodowo-edukacyjnych, którymi chciałabym się podzielić w montessoriańskim kontekście. Kiedyś pewnie to zrobię, tak bardzo brakuje mi ostatnio nauki, że nie wiem jak długo wytrzymam bez stosów książek na stoliku, zakreślaczy i godzinnego patrzenia w ścianę, żeby znaleźć to odpowiednie słowo. Pewnie niedługo. Tymczasem dzisiaj piąty czwartek w przedszkolu, w poniedziałek świętowaliśmy pierwsze urodziny, dzieci jadły rosół, wycięłam kilka kart, umyłam podłogę, zrobiłam kilka błędów (kto opowiada dzieciom, że słońce krąży wokół Ziemi w XXI wieku?) i chyba setny raz przechodził mnie „montessoriański dreszcz”, a to całkiem niezły wynik jak na dwadzieścia dni pracy, zważywszy na proces adaptacji, wiek przedszkolaków i październikowy, niekorzystny biometr.

Za każdym razem jak zaczynam myśleć, że źle zrobiłam, że nie poszłam jednak do Lidla na kasę (umowa o pracę, prywatna opieka medyczna, osiem godzin) albo też nie robię doktoratu (wiadomo – podniesione stypendia), któreś z nich robi coś takiego, że mam ochotę popłakać się ze szczęścia i ze wzruszenia.

To na przykład M. pracująca z przenoszeniem wody gąbką i jej całkiem spory sukces z tego tygodnia. Z powodu innego przenoszenia wody byłam gotowa śpiewać piosenki i tańczyć dookoła dywanu, gdyby nie to, że właśnie trwała praca własna. Albo M. pamiętająca literki sprzed kilku dni, a ma dopiero 3 lata. Z. wykazująca się inteligencją emocjonalną na dalece wyższym niż mój poziomie. A. tak cierpliwa, że chce się siedzieć i patrzeć jak bez zbędnego pośpiechu sprząta po sobie, albo jak tnie paski papieru. Ostatecznie jest tak, jak mówi André Stern:

„Zobaczmy jakie są cnoty dzieciństwa i jakich cnót szukamy w życiu dorosły. Dziecko ma niezwykła zdolność koncentracji. Podczas zabawy jest w stanie zapomnieć o całym świecie. A dorośli potrzebują lat medytacji, modlitwy, ćwiczeń żeby osiągnąć odrobinę tego co mają nasze dzieci. Następnie powaga: dziecko traktuje swoją zabawę całkiem serio (…). Wreszcie wytrwałość dziecka, które się bawi. Może słuchać tej samej historii po tysiąc razy, powtarzać tysiąc razy tę samą czynność (…). Proszę teraz zobaczyć, co my z tym robimy. Chcemy, żeby dorośli mieli te same cechy, więc wyrywamy dzieci ze świata, w którym już je mają, aby kiedyś po żmudnej nauce, na nowo je zdobyły. Totalny absurd!”

Praca z dziećmi daje szansę, na brak konieczności lat medytacji i ćwiczeń, uczymy się przez przykład, który idzie z dołu – proste. Dla mnie to nauka wolnego chodzenia (w trakcie), nie upierania się przy swoich pomysłach (bo po co), ciągłe poszerzanie swojej wiedzy o świecie i poszukiwanie nowych zachwytów. Poza tym bardzo staram się pracować nad wiecznym „brakiem czasu” i niepokojem związanym z dodawaniem materiałów, prowadzeniem skrupulatnej dokumentacji, reklamą i marketingiem i znowu – najważniejsze, że nie jestem sama. Mam super zespół i wspaniałą rodzinę, bez której nie przetrwałabym nawet pierwszego tygodnia. Ostatnio czytałam jakieś rady dla młodych nauczycieli – było tam m.in. o tym, że trzeba pamiętać, że to nauczyciel rządzi, bo inaczej to koniec świata. Podnosić głos, bo przecież jakoś trzeba ich okiełznać. Zagadywać tęsknotę, bo to najlepszy sposób na marudzące dzieci. Pomyślałam, że warto stworzyć taką listę, tylko bardziej montessoriańską. Moje doświadczenie z zupełnie nową klasą jest śladowe (wszak to miesiąc dopiero!), ale kiedyś pewnie powstanie lista z poradami dla nauczycieli. Mi w każdym razie pomaga obserwacja. Wewnętrzna i zewnętrzna. Krótki to wpis, biegnę do pracy. Tymczasem jeszcze Stern dla każdego, opowieść o ekologii dzieciństwa czymś, co chciałabym pielęgnować w naszej placówce.

„To zaproszenie do stawiania pytań, ale zamiast pytać, czego ja mogę nauczyć dziecko, trzeba pytać, czego mogę nauczyć się od dziecka. Dzieci nie uznają hierarchii wartości, rasizmu, seksizmu, są otwarte na innych ludzi, nie patrzą na religię, stan posiadania, kolor skóry, nie trzeba ich uczyć tolerancji, bo nie wiedzą, co to jej brak. Otwartość, brak stereotypów – oto droga do lepszego świata. Dzieci są otwarte, szukają różnorodności, intuicyjnie czują, że to je wzbogaca, współpracują z innymi, umieją wykorzystywać wiedzę innych, by razem stworzyć to, czego w pojedynkę nie dadzą rady”/ André Stern